Zapraszamy !!!
Anna Bolecka w dębnowskiej bibliotece
Interesujące spotkanie autorskie z warszawską pisarką Anną Bolecką odbyło się w dębnowskiej książnicy w dn. 22 maja br. Uczestniczyli w nim czytelnicy, przyjaciele i sympatycy biblioteki.
Anna Bolecka jest autorką powieści i opowiadań. Przez wiele lat pracowała w wydawnictwie „Czytelnik” zajmując się głównie literaturą współczesną. Tam współpracowała ze znanymi pisarzami m.in.: Tadeuszem Różewiczem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Marią Nurowską, Wiesławem Myśliwskim i in. Trwałe więzy przyjaźni wciąż łączą ją z Krystyną Koftą. W pewnym momencie swojego życia pisarka postanowiła zakończyć pracę w wydawnictwie i postanowiła zacząć pisać. Pierwszą powieścią autorki, którą zadebiutowała była książka pt. „Leć do Nieba”, drugą był „Biały Kamień”. Autorka wyznała czytelnikom, że jest to jej ulubiona książka – tzw. „materia poetycka”. Powieść została wyróżniona nagrodą im. Władysława Reymonta i przetłumaczona na język niderlandzki, niemiecki oraz duński. Kolejną książką Anny Boleckiej jest powieść w listach „Kochany Franz”, która uzyskała nagrodę PEN Clubu oraz tytuł ,,Najlepszej książki Października 1999” Warszawskiej Premiery Literackiej. Została przetłumaczona na język niderlandzki, niemiecki, portugalski i francuski. Ostatnią powieścią pisarki jest powieść pt. „Cadyk i dziewczyna”, którą autorka obecnie promuje na spotkaniach autorskich. Autorka opowiedziała czytelnikom o kulisach pracy nad w/w powieścią, o tym co ją zainspirowało do jej powstania.
Anna Bolecka oprócz swojej bogatej twórczości opowiedziała czytelnikom o prywatnym życiu, głównie o trudach macierzyństwa, które próbowała pogodzić z pracą zawodową i pisaniem.
Na zakończenie spotkania autorka przeczytała wybrany przez siebie fragment książki „Cadyk i dziewczyna”. Po spotkaniu można było zakupić ksiązki autorki oraz uzyskać pamiątkowy wpis.
Pisarka zauroczyła uczestników spotkania swoją osobowością, twórczością oraz kunsztem języka literackiego.
Karolina Sielicka
Wspomnienia Anny Boleckiej z pobytu w dębnowskiej bibliotece
oraz z pracy w wydawnictwie „Czytelnik”.
Kiedy weszłam do gabinetu pani Janiny Tylman w Dębnowskiej bibliotece, wiedziałam, że spotkanie, które ma się odbyć następnego dnia, będzie udane. Przyjazna, rzeczowa atmosfera tego miejsca, życzliwość osób, które mnie powitały, dodały mi otuchy. Poczułam się pewnie i spokojnie. W Dębnie byłam po raz pierwszy, i tu miałam opowiedzieć nieznanym czytelnikom o swojej pracy, o moich powieściach, zwłaszcza tej ostatniej – o „Cadyku i dziewczynie”.
Osoby, które zebrały się następnego dnia w uroczej kawiarence, od razu wzbudziły moje zaufanie. Tym chętniej mówiłam nie tylko o literaturze, ale także o swoim prywatnym życiu. Niestety, czas płynął nieubłaganie, trzeba było kończyć. Jeszcze podpisywanie książek, rzecz zawsze bardzo miła. I wszyscy się rozeszli. Nie zdążyłam opowiedzieć o pisarzach, których spotkałam, i tych, z którymi współpracowałam.
A miałam w tym wiele szczęścia. Poznałam wybitnych, często już nieżyjących, pisarzy. Miejscem, gdzie znalazłam wiele ku temu okazji, było wydawnictwo „Czytelnik”, w którym przepracowałam sporo lat jako redaktorka literatury współczesnej.
Najstarszym chyba spośród nich był Jarosław Iwaszkiewicz. Opiekowałam się tomem jego pięknych wierszy pt. „Mapa pogody”. Był rok 1977, trzy lata przed śmiercią poety. Zaczynałam dopiero swoją pracę w wydawnictwie, kiedy więc wezwano mnie do gabinetu prezesa Bębenka, czułam się mocno onieśmielona. Po chwili oczekiwania do pokoju wszedł wysoki, postawny mężczyzna o wyrazistych rysach i krzaczastych brwiach. Nie patrzył na mnie, wydawał się nachmurzony, może zmęczony. Nie pamiętam, czy wymieniliśmy jakiekolwiek uwagi. Wiersze były doskonałe, cóż można w nich było poprawiać. Opuściłam gabinet oszołomiona. To był przecież jeden z moich najukochańszych pisarzy, autor cudownych „Panien z Wilka”, „Brzeziny”, młodzieńczej, a tak niezwykłej powieści „Księżyc wschodzi”. Kim innym wydaje się ten, kto jest źródłem naszych głębokich wzruszeń niż ten, którego się widzi na własne oczy.
Poznałam także Tadeusza Różewicza, przede wszystkim jako autora dramatów, m. in. „Pułapki”. Poeta przyjeżdżał z Wrocławia do Warszawy i w „Czytelniku”, w jakimś małym bocznym pokoiku rozmawialiśmy o codziennych sprawach. Byłam mniej onieśmielona, bo pan Różewicz był dowcipny, filuterny, powiedziałabym, chętnie pytał, ale mniej chętnie odpowiadał na pytania. Mieliśmy też wspólny temat do rozmowy: osobę jego przyjaciela Helmuta Kajzara, którego dramaty także redagowałam. I Franza Kafkę, naszą wspólną fascynację. Po kilku latach nasza literacka znajomość się rozchwiała. Różewicz już do „Czytelnika” nie przyjeżdżał.
W wydawnictwie poznałam jeszcze wielu ciekawych pisarzy i pisarek. Trudno byłoby wymienić wszystkich. Myśl, żeby samej pisać, dojrzewała długo. Wreszcie jednak zdecydowałam się porzucić pracę redaktorki i zająć się własną twórczością.
Debiut w 1989 roku nie przysporzył mi wielu znajomych, jednak o jednym pisarzu muszę wspomnieć, o panu Wiesławie Myśliwskim. To on, jak dowiedziałam się po kilku latach, recenzował moją pierwszą powieść, i to jego przychylna opinia zdecydowała o moim debiucie.
Pisanie i wydawanie książek jest wspaniałą okazją do poznawania innych piszących. Moja druga powieść „Biały kamień” znalazła uznanie w oczach świetnej i popularnej pisarki Małgorzaty Musierowicz.
Najbardziej jednak zbliżyłam się, dzięki pracy krytyczno-literackiej mojego męża, do nieżyjącego już Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. On i jego żona, pani Lidia, gościli nas dwukrotnie w swoim domu w Neapolu. Było to w połowie lat 90-tych ubiegłego już wieku. Po raz pierwszy jechaliśmy tam przez trzy dni swoim starym samochodem i sama ta podróż warta jest opisania. Wkrótce po przybyciu do upalnego i pełnego zgiełku Neapolu pojechaliśmy wszyscy razem do Dragonei, małej wioski w pobliżu Salerno. Tam państwo Grudzińscy kupili uroczy stary dom na zboczu porośniętym drzewami figowymi. Miałam niebywałą okazję, aby dowiedzieć się, jakim człowiekiem jest wielki pisarz w codziennym życiu. Znałam go już trochę z „Dziennika pisanego nocą”, z jego wspaniałych, tajemniczych opowiadań. Wiedziałam, że ma bardzo zdecydowane poglądy, że trudno byłoby go skłonić do ich zmiany. Nawet nie próbowałam tego robić. Słuchałam godzinami opowieści o jego trudnym, ale fascynującym życiu, o pierwszych powojennych latach we Włoszech. Podziwiałam jasne, dosadne często opinie o ludziach. Wobec jego inteligencji, wiedzy i świetnej literatury czuło się początkowo onieśmielenie. Ale był to człowiek, który gdy raz się do kogoś przekonał, był w tym wierny. Okazywał troskę i czułość. Niekiedy jednak unosił się gniewem, gdy widział niesprawiedliwość czy nieuczciwość. Jego spokojna, mądra żona potrafiła łagodzić te wybuchy.
Po raz drugi polecieliśmy do Neapolu w kilka lat później. Pisarz czuł się słabo i nie pojechaliśmy do domku nad morzem. Mieszkaliśmy w willi, dawniej należącej do ojca pani Lidii, filozofa Benedetto Croce. Herling-Grudziński dużo przebywał w swoim gabinecie. Był to spory, lecz dość niski, mroczny pokój pełen książek. Nie wolno tam było niczego zmieniać, co martwiło panią Lidię, która od lat myślała o remoncie. Spotykaliśmy się głównie przy posiłkach. Gotowałam kaszę gryczaną przywiezioną z Warszawy, którą Herling uwielbiał.
Jednego z niezbyt upalnych dni pan Gustaw zaproponował wycieczkę na Capri. Było to spore poświęcenie z jego strony, ponieważ miał osłabione serce i szybko się męczył. Za ten niezwykły dzień zawsze będę mu wdzięczna. Niepowtarzalna atmosfera tej wyspy podziałała na moją wyobraźnię. W tym czasie pisałam jedną ze swoich powieści „Kochany Franz”. Opis drogi na Monte Tiberio z widokiem na migotliwą zatokę w dole umieściłam w finale powieści. Pisałam go na tarasie ogrodu neapolitańskiej willi państwa Grudzińskich.
Bycie pisarką w latach dziewięćdziesiątych i w początkach dwutysięcznych wiązało się z szansą na spotkania autorskie i stypendia zagraniczne, głównie w Niemczech. Ponieważ dwie moje powieści zostały przetłumaczone właśnie na niemiecki, skorzystałam z tej szansy. I właśnie tam miałam okazję poznać kilka ciekawych osób. Przede wszystkim spotkałam i polubiłam Olgę Tokarczuk. Bardzo bezpośrednia, inteligentna i utalentowana, lubi rozmawiać. Przebywanie z nią było prawdziwą przyjemnością. Na spotkaniach pojawiała się także Magda Tulli. Przebywałyśmy nawet razem na tym samym stypendium w Berlinie. Wobec czytelników Magda bywała zadziorna. Niełatwo też było zdobyć jej zaufanie. Jej ostatnia książka „Włoskie szpilki” zrobiła na mnie spore wrażenie. Trudno porównywać jej twórczość z jakąkolwiek inną, tak jest odrębna i oryginalna.
Popularnym pisarzem polskim jest w Niemczech Andrzej Stasiuk. Jego także poznałam podczas targów w Lipsku, mieliśmy też wspólne spotkania autorskie. Ceniony tam jest Stefan Chwin, wytrawny autor, dobry mówca, elegancki mężczyzna, zawsze w towarzystwie żony Krystyny, która nie tylko fantazyjnymi kapeluszami, ale i swoją inteligencją, przyciąga uwagę. Najbardziej cenię Pawła Huelle, którego poznałam także dzięki literaturze. Czekam zawsze na każdą jego nową książkę. Niestety, ukazują się dość rzadko.
Chciałabym wspomnieć jeszcze autorkę, której debiutowi w wydawnictwie „Czytelnik” towarzyszyłam przed laty. O Krystynie Kofcie. Z nią połączyła mnie przyjaźń, a to już zupełnie inna historia.
Anna Bolecka
Galeria zdjęć - klik